Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

trzony w basen, na którego powietrzchni srebrno-złoty księżyc wyprawiał swe cuda, pełną piersią chłonąłem woń cyklamenów, róż i jaśminów.
Z zadumy obudził mnie nagły świst: zaszeleściły liście drzew, poruszyły się kwiaty, woda w sztucznem, cementowem jeziorku pokryła lekkiemi zmarszczkami gładką dotychczas twarz miesiąca.
Obejrzałem się trochę niespokojnie poza siebie: przedemną stanął brunatny faun: patrząc mi w oczy, bił kopytem o ziemię, z dwoma palcami w ustach, śmiał się, gwiżdżąc, do rozpuku. Trzęsło mu się kudłate brzuszysko — myślę sobie: o mało mu nie odpadnie.
W tej samej chwili zbiegł się z wszystkich stron ogrodu legion podobnych mu uciesznych figur i, gwałtownie porwawszy mnie w swoje grono, otoczył kołem marmurowy posąg, w którym były urzędnik w departamencie skarbu dopatrywał się symbolu uwielbianej przezeń harmonii społecznej.
Zapomniałem zupełnie, że mam ludzki żołądek i mogę mieć wnuki; najoczywistszzy faun, brunatny i brzuchaty, tańczę z resztą koźlich towarzyszów, drapię się na rzeźbę, ciągnę świętą Genowefę za nos, na obnażoną głowę kamiennego starca pakuję swój kapelusz, kararyjskim sierotom zatykam gębę rękawem, aby nie beczały, świstam, gwiżdżę, śmieję się i śpiewam coś niby na nutę znanego: Ach, du lieber Augustin!...
Wesoła kompania nagle się rozpierzchła.
Zostałem sam.
Cisza.
Siedzę na marmurowych stopniach posągu; pełną piersią chłonę woń cyklamenów, róż i jaśminów, wpatrzony w kwadratowy basen, na którego kryształowej powierzchni wiekuisty, srebrno-złoty księżyc swe uroczne wyprawia cuda.
Nie mogę jednak pozbyć się — emeryta.
Jakkolwiek nie jestem wielbicielem ministrów, dyrektorów, radców, sekretarzy i kasyerów, broniących wią-