Gdybym miał duszę tak czystą, że prawo błogosławienia komukolwiek nie byłoby zuchwałem uroszczeniem, ku wam wyciągnąłbym rękę, o ciche, rodzinne me pola!
Ani korca pszenicy nie wyniosłem z waszych skib, nie wodziłem bydła na targ, wypasionego na waszych łąkach, i rzemiennej kiesy-m nie wypychał, śród cudzych ściernisk kłosym-ci zbierał pożniwne, a w świat poszło za mną tylko wspomnienie niedoli i smutek.
I to jest moje bogactwo i to mój posiew na tęsknicę lat, które przyjdą po mnie...
Nigdym też smutku nie zelżył, choć, jak pijak niechlujny, plułem na siebie, myśląc, że pluję na innych.
Albowiem w godzinach, kiedy palce kurczowo chylą się ku błotu, by mu je rzucić w twarz i powiedzieć, że samolubnym jest niszczycielem, zjawia się przedemną wasz obraz, o ciche, rodzinne me pola, i od ostatecznych skażeń chroni me serce.
Nawiedził mnie dzisiaj sen i szeptał złowróżbnie, że Bóg się od was odwrócił i w przeraźliwą zamienił pustkę:
Mróz podgryzł korzonki waszych ozimin i zwiędła, oszadziała szarość zaściela bujną niegdyś płaszczyznę.
Kępy śniadych ostów, resztką zwarzonych liści suche pookręcawszy badyle, sterczą samotnie nad umarłą trawą wązkiego rowu.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIII.
BŁOGOSŁAWIEŃSTWO.