Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

zaprzęgi sąsiedzkie, okazał nawet gotowość postawienia własnym kosztem murowanej figury.
Juścić prawda, że sporo wyda grosza, ale, zmógłszy licho, zaskarbi sobie łaski u Pana Boga i pszenica sypnie mu w trójnasób.
Zbudowanie kapliczki gdzieindziej nie miałoby takiego waloru.
Skąpstwo biedaków, a tylko tacy zamieszkiwali starą, zapadłą chałupę, przechodziło jednak wszelką miarę.
Lepiej sprzedać lub wynająć za byle co, niż słuchać wypasionych gębaczy.
Sędzia Ostateczny za złe im tego nie poczyta, winę swą okupią koronką, różańcem i postem; Miłosierdzie Jego pochopniejsze jest od nagłej i niespodziewanej śmierci.
Stał więc ten czarci kojec na postrach przechodniów.
Żył, owiany tajemniczą tęsknicą jesiennych dni i nocy, ginących razem z cichą wonią zwiędłych cykoryi w mgławych przepaściach wieczności.
Nie było człowieka, coby się w pobliżu jego nie żegnał.
Nawet znany niedowiarek, dawniejszy kościelny, który nieraz podawał gromnicę konającym i miał sposobność przekonania się, że duszy nikt palcami nie namacał, tracił rozum na widok nizkich, szmatami zapchanych okien i szeptał:
— Ale nas zbaw ode złego. Amen.
Tylko »matką Samsona czy świętego Idziego« żadna nie trzęsła trwoga: wynajęła starą, zapadłą chałupę i królowała w niej aż do sromotnego skonu.
Nie dziwota.
Była jedną z tak zwanych »nawiedzionych«, parających się z samym »Wcierniostym«.
— Mówicie — naigrawała się z swych nieprzyjaciół —, że czarnoksiężniki na kominku moim piekielne sprawiają wesele, a ja przysięgnę, żeście ślepi i głusi, choć oczy macie jak bawoły, a uszy jak wieprze; mój dom to kościół, granie organów słyszę co wieczór i śpiewy majowe i pozdrowienia anielskie...