Z brzemieniem chodzę po świecie, z ciężkiem brzemieniem ale
»W gwiazdach« — powiada — »stoi wszystko jasno,
W starych proroctwach można wszystko czytać,
Że choć tam w górze wszystkie słońca zgasną,
Tak nie przestanie gałąź z niej wykwitać;
Że na to wszystko szatany zawrzasną,
Lecz o szatany jej się dziś nie pytać:
Owoc Jej zarży, jak ten koń bezsprzężny,
A imię jego Idzi lub Samson potężny...«
∗ ∗
∗ |
Dużo, dużo lat upłynęło od tej chwili.
Samotny włóczęga po ugorzyskach życia, uciekający przed rozkładem liści jesiennych, zaszedł po długiej, mozolnej drodze, po grudach i zaspach śnieżnych, po roztopach marca i ukwieconych łąkach majowych do zapomnianej niemal wsi rodzinnej.
Przywitano go jak człowieka, który niby jest swój, a jednak obcy.
— Pokażcie mi Jakóba Brysia...
— Ha! ha! — zaśmieje się echem skrzypiących wrót cmentarnych pomarszczona staruszka: chodził-ci na bożą rolę i chodził, kiwał nad grobami i kiwał, aż sobie wykiwał śmierć. W ostatniej godzinie szepnął: »Z Panem Bogiem procesować się trudno« i — umarł.
— A wójt?
— Czapkował-ci komisarzom i — umarł.
— A Wojciech Burak?
— Córkę wydał za dworskiego pisarczyka, krzyż żelazny kazał odlać, przybił mosiężnego Pana Jezusa i na kamiennym, białym postumencie postawił nad szosą i — umarł.
— Nie nad pustą, polną drogą — —?
— Tam, gdzie to była ta — —?
— Czarna, zapadła chałupa — — —
Staruszka umilkła.