Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale młody, pyzaty gospodarz wziął go na bok i mówi:
— Nie pytajcie się, panie, ludzi wiekowych. Zabobonni, niegodnie im o tem mówić. Ja wam to wszystko dokumentnie wyjaśnię.
Skierowaliśmy się w stronę, gdzie ongi, na odżegnanie zła, »suchy szczap« postawił pod przycieś kurze jelita, przysypane mirrą.
— Chcieliście się, panie, dowiedzieć o tej —
— »Nawiedzonej«.
— Niby o tej — pijaczce?...
— No — tak...
— Pamiętam ją, jak przez sen. Z haczykiem wałęsała się po podwórkach, wygrzebując kości i szmaty. Starzy żegnali się, a dzieciaki szarpały ją za spódnicę albo szczuły psami.
Czasem chodziła po żebrach, po wsiach okolicznych, nasi ludzie zamykali przed nią drzwi — ze strachu.
Czasem uchlana legła w rowie i potem — umarła. Mówili, że zagryzły ją wszy, jak Heroda. Pochowali ją na miejscu niepoświęconem, bo niby często bluźniła...
— A jej chałupsko?
— Niema po niej ani śladu. Wójt i ławnicy nieraz byliby ją spalili, ale się bali — prawa. Stała właśnie — tutaj...
— Tu, gdzie to żyto? Twardzizna, jeden z właścicieli próbował zasadzić »Boże-drzewko«, nie przyjęło się.
— Nie umieli brać się do roli... Dziś to jest moje. Ruderę rozebrałem, ziemię-m skopał na pół metra w głąb, namierzwiłem, posypałem superfosfatem, szkoda każdego kęsa, kilka lat uprawy i, widzi pan, jaki urodzaj...
Radowała się dusza samotnego włóczęgi po ugorzyskach życia, iż oczy jego mogły ogarnąć siwozielone, falujące morze kłosów — tu, gdzie niegdyś z dziecięcym lękiem zapadłą omijał chałupę.