Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Jest — mówi — gdzieś coś takiego, czego okiem nie dojrzysz, a co chodzi za nami i czyha, jakby nam podstawić nogę... Na gładkiej drodze język wywalisz, zipniesz raz i drugi i koniec...
Na to wszystko najlepsze byłyby skrzypce, ino że śmiertelnik akuratnie nigdy grać się nie nauczy...
Grywał-ci i on przed laty — ha! ha! ha! — do ucha dziewczynie, którą sobie wziął niby za żonę...
Po niejakim czasie rzekła mu połowica:
— Grywasz na starą nutę! Trzeba koniecznie odmiany! Teraz w modzie jest »szot«[1].
Próbował na ton »szota«, nie wydołał.
Za to jednego wieczora spotkał ją na zapłociach, z parobkiem.
Wyrwał kół, przyjacielowi jeszcze bardziej spłaszczył łopatki, babę wypędził, skrzypce potrzaskał... Ha! ha! ha!
Od tej chwili tłomaczył, że sosnówki to instrument, który nas wodzi na pokuszenie, a kobieta jest by kostrzewa.
Szatan posiał ją w zbożu ku wielkiej mitrędze ludzi i Boga.
Zmielona z innem ziarnem i upieczona na chleb, sprawia gorzkość na podniebieniu i ból w żołądku.
Od tej chwili też, w dobrym będąc humorze, zadawał sąsiadom i niesąsiadom rozmaite pytania, na które odpowiadali, jak mogli.
Zawsze ich poprawia — na swoją uciechę.
Lubił pszczoły, bo — brzęczą, i czajki, bo — krzyczą.
Raz, z podwiesną, kiedy wiklina stroi się w »kocie łapki«, spotkałem go na żółtych jeszcze łąkach.
— A wiesz ty, smyku, po coś tu przyszedł? — zagadnął małego wówczas gęsiarka.
— Nie wiem.

— Ja ci powiem: Chałupa wasza nizką ma powałę,

  1. Taniec szkocki.