żelaznych mostów, na marmurowych schodach katedr, w salach balowych, w gmachach giełdy i kantorach bankierskich, i szedłem dalej.
Coś mi się uwidziało, że jeśli muzyka moja nie podoba się kupcom, handlarzom i — mojej dziewczynie, to stworzoną jest na to, by ją pojęły błękity nieba i biedne, nieszczęśliwe dusze, żebrzące jałmużny u bram wieczności.
Coś mi się uwidziało, że w skrzypcach moich żywe jest serce i że chwilami przemawia z nich siła i moc.
Myślę sobie: spróbuję się z morzem, chcę się przekonać!...
Poszedłem — niemal o proszonym chlebie, czeladnik z kuźni świata, który marzył o wykonaniu majstersztyku.
Dzień był słoneczny, lecz wicher dął gwałtownie od zachodu.
Rybacy przestrzegali:
— Będzie burza! Tylko szaleniec odbija w taki czas od brzegów.
— Odbiję! Kto ze mną siądzie do łodzi?!
Znalazł się między nami jeden śmiałek, rozumujący:
— Jeśli nie utonę, zgładzi mnie piorun, nie zgładzi mnie piorun, to inną zginę śmiercią! O czas mi nie chodzi! Ja z tobą na fale!...
Popłynęliśmy tak daleko od lądu, ja i ten drugi, że ocean opierał się w krąg o nieboskłon, a kiedy nagłe zjawiły się chmury, granice znikły i strop i głąb stopiły się w straszną, tajemniczą, wilgocią mgieł napełnioną kulę.
Kołysało się morze szerokiemi płaszczyznami, postrzępioną, białą pianą obryzgując nam twarz i żagle.
Dobywszy skrzypek, w pięciostrunnej melodyi usiłowałem zamknąć żal i pytanie, dlaczego dziać się tak musi, że jeśli człowiek nie utonie, to zabija go piorun, a nie ginie od pioruna, to inna moc go powala... i czem jest życie i co jest śmierć...
Wiekuisty Ocean przysłuchiwał się z początku zdumiony, że wobec jego majestatu śmie się odzywać echo
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.