Pytam się smutnych przechodniów:
Gdzie Ten, co miał litość nad nami?
Był pono kiedyś — odrzekną —
przed zamierzchłymi wiekami!
Dalekoć jeszcze do celu,
wylękłe serce moje?
Oto zmęczona i biedna
w bramie kościoła stoję.
Podarte na mnie łachmany
i nogi do cna skrwawione —
tylem doznała, spiesząc
w tę wybawienia stronę.
Podajcie mi kromkę chleba,
głód mnie do ziemi powali
w progach waszego kościoła,
w tej dla mnie obcej dali.
Jeszczem-ci piękna i młoda:
niech tylko siły nabiorę,
za chleb wam wynagrodzę,
zjawię się w samą porę.
Biedna ja, grzeszna Marya!
Taką przebywszy drogę,
stoję u bramy świątyni,
do wnętrza wejść nie mogę.
W organach rzeka szumi,
Jordanu fala najświętsza,
a ja, ja biedna Marya,
nie mogę wejść do wnętrza.
Żyjesz-li, matko moja?
Jest jeszcze chata słomiana,
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.