cichego stawu, gdy zorza zapłonie
nad ich lazurem...
SALOME.
Prawda! radość dziecka
miałaby tutaj fenicka lub grecka,
wiotka tancerka —
Czyni kilka taktów tańca.
Nogi same chodzą,
a cóż dopiero pod dźwięczącą wodzą
lutni, czy harfy...
AHOLIBA.
Wspaniale! wspaniale!
Niema tancerki, coby w takiej chwale
zabłysnąć mogła, jak ty!... Oczy gasną
z dziwu, patrzący na twą postać jasną,
oblaną światłem tych drogich kagańców —
Widać, że jesteś stworzona do tańców
i do muzyckiej uciechy — — —
SALOME.
A przecie
niema klejnotu takiego na świecie,
którymby dzisiaj kupiono mą wolę,
abym tańczyła w biesiadników kole,
pośród obłudy, siedzącej z surowem
zmarszczeniem czoła!...
Oczami wpija się w Aholibę.
Jeden jednem słowem
mógłby mi kazać... Nie chciałam się pytać,
sądząc, że raczysz z oczu mi wyczytać,
jak tego czekam — — —
AHOLIBA.
Zbrakło mi odwagi! — —