Ta strona została uwierzytelniona.
W nieznaną wybrawszy się podróż
Po grudzie, czy trawie miękkiej,
Rękaśmy w rękę szli światem,
Nieznając wcale tej ręki.
A na przystankach wytchnienia,
Przepastnym śpiesząc okrajem,
W źreniceśmy sobie patrzyli,
Swych źrenic nie widząc wzajem.
Ogień się wpijał nam w ogień,
Fala gubiła się w fali,
Że nasze to były usta,
Czyśmy to przeczuwali?
Cnotami szliśmy i grzechem,
Dumni i przygnębieni,
Nie myśląc o tem, że właśnie
Cienie to naszych cieni.
Aż dotarliśmy do kresu —
Jak trudno do niego się dostać! —,
Gdzie życie w swój kształt się ubiera,
W swą rzeczywistą postać.
Niewielki jest dom tego życia
I niewysokie są ściany,
Śród których przyciskam do serca
Skroń służebnicy kochanej.