Pewnego razu żona moja, chcąc mi zrobić przyjemność, a raczej, ściśle mówiąc — przyjemność mojemu żołądkowi, kupiła na targu kurę.
Kiedy służąca rozwiązała jej nogi i puściła ją wolno, aby jej dać zakosztować swobody raz jeszcze przed śmiercią, pokazało się, że jest to w kurzym rodzaju okaz, jakiego nigdy przedtem nie widziałem. Calutka niepokalanie biała, ze złotemi gdzieniegdzie rzuconemi plamami, o ile plama złota może plamić. Powiedzmy więc: białość nakrapiana złotem. Coś cudownego.
Kura, po odzyskaniu wolności, o której nie mogła przypuszczać, że jest chwilową, zaczęła sobie chodzić i rozglądać się po mieszkaniu jak gdyby była u siebie. Wydawała przytem jakieś skrzekorzenie i kwokanie, jak gdyby sobie czyniąc o wszystkiem głośne uwagi. W liczbie przedmiotów, na których spoczęło jej uważne, złote, bo miała i oczy złote — oko, byłem i ja. I odrazuśmy się sobie podobali.
C‘etait predestine. C‘etait com-