me une foudre, jak się mówi w romansach francuskich. Wziąłem ją na ręce, gładziłem ją po jej piórkach białych, złotem nakrapianych, spoglądałam z miłością w jej oczy złote i wówczas powziąłem szalenie odważną myśl: ocalić tę kurę od śmierci.
— Żono moja — powiadam — ty tej kury nie każesz zabijać.
— A to co za fantazje? Bądź łaskaw mi powiedzieć, dlaczego ta kura nie ma być zabita?
— Bo ja o to proszę.
— A obiad? Cóż będzie z obiadem?
— Prawda. Co będzie z obiadem? Może ziemia przestanie się obracać, może słońce się poruszy, może dozna dreszczu cały kosmos, jeżeli my skromni lokatorzy warszawscy, nie najwspanialszego domu, płacący umiarkowane komorne, nie zjemy pewnego dnia na obiad kury! Zosiu moja najdroższa, błagam cię na pamięć matki, zlituj się nad tą kurą.
— No, ale dlaczego ci tak na tem zależy? Cóż za sentymentalizm dziwny, to nawet wstyd na mężczyznę. I Marysi wstyd.
— Wstydzę się, tak, i przed tobą, i przed Marysią, ale niech ta prośba moja będzie uwzględniona.
Strona:PL Jan Lemański Prawo mężczyzny.djvu/24
Ta strona została przepisana.