wojowniczy. Nie dawała jej się brać do rąk i dziobała ją nieustraszenie. Ten sam stosunek jej był do Marysi, niedoszłego jej kata. Niedoszłego raz, ale... Nie uprzedzajmy zresztą wypadków.
Nie upłynął może tydzień moich miodowych miesięcy z kurą, gdy na naszem niebie (t.j. mojem i jej, kury, niebie) zaczęły pojawiać się czarne, złowrogie chmury.
Razu pewnego zastałem moją Marysię nad tem, jak, sprzątając po kurze, prowadziła taki półgłosem monolog: „Ta kura, — to pies, jak świnia, paskudzi, a ty, służąca, sprzątaj i sprzątaj. Skaranie boskie! Że też pan to chyba ma niespełna rozumu z tem kurzyskiem. Ale już niedługo tego, już ja tam z panią o tem pomówię“.
I pomówiła, niech jej Bóg przebaczy!
Żonie mojej ani się śniło dotychczas o jakiejkolwiek względem mnie zazdrości. Kochała mnie, i to uczucie nie zostawiało miejsca już na żadne inne. Kto kocha, nie zazdrości; kto zazdrości, nie kocha; to jasne. Moja żona kochała mię.
Ale która żona zgodziłaby się, na wzór tej kury, złotem nakrapianej, spać na męża sercu przez całą noc i tak czujnie, żeby najmniejsze jego poruszenie odczuwać? Dla większości żon, a może i dla wszystkich, taka czujność serdeczna wydawałaby się niewola, ciemięstwem, zamachem na prawo
Strona:PL Jan Lemański Prawo mężczyzny.djvu/27
Ta strona została przepisana.
— 21 —