Młody Foks wyszedł z nami na spacer w pole.
Był to śliczny, zgrabny, biały piesek, którego sumienie psie nie dźwigało na sobie aż dotąd żadnych większych zbrodni, oprócz zaduszenia kilku kurcząt, i w dodatku zaduszenia ich bynajmniej nie przez krwiożerczość, tylko przez czystą chęć życio‑poznawczą.
To, co do nas najmniej podobne, to wzbudza naszą największą ciekawość. Dlatego naprzykład dzieciom świat wydaje się taki ponętny, że do nich tak mało podobny. Foks w kurczęciu widzi to, czemu się nie może nadziwić. Jakiś maleńki biały lub żółty kłębuszek z piór na dwóch patyczkowatych łapkach, który chodzi, biega i wogóle jest czemś żyjącem! Trzeba to bliżej rozpatrzeć, zżyć się z tem dziwnem stworzeniem, zbliżyć się do niego, zespolić się z niem.
— Pójdź tu, kurczątko moje, nie bój się... Ą, uciekasz? Poczekajże!
I kurczątko rzeczywiście poczekiwało, ale w młodych, żeru, czyli poznania chciwych ząbkach Foksa.