Było w Polsce razu pewnego stadło małżeńskie.
Ona była „das ewig weibliche“, on był chrześcijaninem i dobrym patrjotą, mniemającym, że przysporzenie państwu obywateli jest najpierwszym chrześcjańskim obowiązkiem.
I dlatego co noc obowiązku swego, nie zaniedbując, małżonkę swoją pytaniem tem, po francusku wyrażonem (ponieważ ten język Chrystusowi niezawodnie milszym jest od polskiego) nagabywał:
— „Eh bien, ma chêre, allons‑nous cette nuit faire un chrétien“?
— „Das ewig weibbche“ — odpowiadała wiecznie.
— „Mais oui, mon chêre“.
Tak co noc umożebniało się chrześcijaninowi poczęcie ziemskiego życia.
Niewątpliwie dużo było w tem zasługi ojczyźnianej tak co noc otwierać wrota na przybycie chrześcijanina.
I my to również pochwalamy. Jedno tylko mielibyśmy do nadmienienia. To mianowicie, że właśnie ze względu patrjotycznego ten chrystjanizm francuski należałoby spolonizować.
Czyż nie godziwiej byłoby, gdyby małżonek co noc, zamiast „faire l‘amour“ po francusku, pytał małżonki swoją własną mową polską:
— Żoneczko, może dziś jedną Polkę?
Strona:PL Jan Lemański Prawo mężczyzny.djvu/79
Ta strona została przepisana.
— 73 —