niegodziwa psota przeniesienia mnie pod szubienicę.
Tak mijały godziny. Głód zaczął mi doskwierać; słysząc że w więzieniach nie brakowało chleba i dzbanków z wodą, jąłem szukać nogami czy nie znajdę jakiego pożywienia. W istocie wkrótce domacałem się jakiejś półkuli, która rzeczywiście była chlebem; szło tylko jakim sposobem ponieść go do ust. Położyłem się obok chleba i chciałem go schwycić zębami, ale za każdym razem wymykał mi się dla braku oporu; natenczas przyparłem go do muru, i znalazłszy bochenek rozkrojony przez środek, zdołałem go ugryźć. Dziękowałem opatrzności że pomyślano wprzódy o rozkrojeniu chleba, w przeciwnym bowiem razie usiłowania moje byłyby pozostały bezskutecznemi. Następnie domacałem się dzbanka, ale znowu żadnym sposobem nie mogłem do ust go przychylić; w istocie zaledwie odwilżyłem gardło, wnet cała woda wylała się na ziemię. Tak czyniąc dalsze poszukiwania, znalazłem w kącie garść słomy i położyłem się. Związano mi ręce tak sztucznie że niedoznawałem żadnej boleści i wkrótce zasnąłem.