chać te trzy dziewczęta,» przerwała Orlandyna.
«Tem więcej jeden dowód że żadnej nie kochałem,» rzekł Tybald
I tak ona mu szczebiotała i tak on do niej się przymilał, że sami nie wiedząc kiedy zaszli na koniec przedmieścia do opuszczonej chatki, której drzwi murzynek otworzył kluczem wiszącym mu u pasa. Kobierce flamandzkie tkane w różne wzory osób zdających się oddychać, pokrywały ściany. U sufitu wisiały pająki z gałęziami ze szczerego srebra. Wygodne krzesła z genueńskiego axamitu, ozdobione złotemi frendzlami, hebanem i słoniową kością, stały obok sprężystych sof powleczonych morą wenecką. Tybald na to wszystko jednak nie zważał, widział tylką Orlandynę i oczekiwał rozwiązania dziwnej przygody.
Śród tego, murzynek przyszedł nakryć do stołu i Tybald wtedy dopiero spostrzegł że nie było to dziecko, jak z razu sądził, ale stary czarny karzeł obrzydliwej postaci. Wszelako mały człeczek przyniósł rzeczy które wcale nie były brzydkie. Naprzód wielki złocony półmisek na którym kurzyły się cztery kuropatwy, smakowite i wybornie przyrządzone,
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 01.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.