pod pachą zaś niósł flaszkę alikantu. Zaledwie Tybald podjadł i napił się, wnet uczuł jak gdyby ogień krążył mu po żyłach. Co do Orlandyny ta mało jadła ale ciągle poglądała na swego współbiesiadnika, raz rzucając mu czułe i niewinne wejrzenia, to znowu wpatrując się weń tak złośliwemi oczyma, że młodzieniec mieszał się wyraźnie.
Nakoniec murzynek przyszedł sprzątnąć ze stołu, wtedy Orlandyna wzięła Tybalda za rękę i rzekła: «Na czemże mój luby, spędzimy ten wieczór?» Tybald nie wiedział co na to odpowiedzieć.
«Przychodzi mi pewna myśl, — mówiła dalej — widzisz to wielkie zwierciadło, chodźmy stroić w niem miny jak to niegdyś czyniłam w zamku Sombre-Roche.» Orlandyna przysunęła krzesło, posadziła Tybalda i zaczęła doń uśmiechać się w zwierciedle. Następnie gładziła mu czoło, bawiła z pierścieniami jego włosów, wreszcie zarzuciła mu śnieżne ramiona na szyję i przytuliła do piersi. Tybald odchodził od zmysłów, zaćmiło mu się w oczach, krew biła w nim gwałtownie, upojony nieopisaną rozkoszą objął kibić zachwycającej istoty; ale w tej chwili doznał uczucia jak gdyby kto szpony zapuszczał mu
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 01.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.