w szyję. «Orlandyno! — zawołał — Orlandyno, co to ma znaczyć?..»
Niebyło już Orlandyny; Tybald ujrzał w jej miejscu okropne, nieznane mu dotąd kształty. «Jam nie Orlandyna, — krzyknął potwór straszliwym głosem — jam Lucyper!..»
Tybald chciał wezwać Zbawiciela na pomoc, ale szatan który odgadł jego zamysł, schwycił go zębami za gardło i niepozwolił wymówić tego świętego nazwiska.
Nazajutrz wieśniacy idący na targ do Lyonu, usłyszeli w opuszczonej rozwalinie, która służyła za kostnicę, jęki i narzekania. Weszli i znaleźli Tybalda leżącego i trzymającego w objęciach kościotrupa. Wzięli go, zanieśli do miasta i nieszczęśliwy de la Jacquière poznał swego syna.
Położono go w łóżko, wkrótce Tybald zdawał się przychodzić do zmysłów i słabym i prawie niezrozumiałym głosem rzekł: «Otwórzcie drzwi temu świętemu pustelnikowi, otwórzcie czemprędzej.» Z początku nie zrozumiano go, otworzono jednak drzwi i ujrzano wchodzącego szanownego zakonnika który rozkazał aby go zostawiono sam na sam z Tybaldem. Uczyniono zadość jego żądaniu i drzwi za nim zamknięto.
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 01.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.