bawolą skórę wyprawną jak najdoskonalszy safian. Potrawy, zwłaszcza zaś zwierzyna, były wyśmienite. Córki naczelnika nalewały nam wino, ja wszakże wolałem gasić pragnienie wodą, która o dwa kroki od nas wytryskała ze skały przezroczystym strumieniem. Naczelnik uprzejmie podtrzymywał rozmowę, zdawał się wiedzieć o poprzednich moich przygodach i zapowiadał mi nowe. Nareszcie czas był udać się na spoczynek. Posłano mi łoże w namiocie naczelnika i postawiono straż przy wejściu. O samej północy rozbudził mnie jakiś szmer. Czułem że z obu stron podnoszono moje nakrycie i tulono się do mnie. «Wielki Boże — rzekłem sam do siebie — mamże znowu obudzić się między dwoma wisielcami?» Jednakże nie zatrzymałem się na tej myśli, mniemałem że gościnność cygańska nakazywała ten sposób przyjęcia i że niewypadało na wojskowego w moim wieku nie stosować się do raz przyjętych zwyczajów. W końcu zasnąłem z głębokiem przekonaniem, że tym razem niemiałem do czynienia z wisielcami.