do której jednak droga była nader przykrą. Postanowiłem korzystać z jego rady, ale zaledwie zjechaliśmy między skały gdy tuż obok nas uderzył piorun. Muł mój upadł ja zaś stoczyłem się z wysokości kilku sążni; cudownym trafem zaczepiłem się o drzewo i czując że byłem ocalony, zacząłem wołać na moich towarzyszów, ale żaden mi nie odpowiedział.
Błyskawice z taką szybkością następowały po sobie, że przy ich świetle zdołałem rozpoznać otaczające mnie przedmioty i stanąć na bezpieczniejszem miejscu. Postępowałem naprzód chwytając się za drzewa i krzaki, i tym sposobem dostałem się do małej jaskini, która jednak nie dotykając żadnej ścieżki nie mogła być tą o jakiej mi przewodnik wspominał. Ulewa, wicher, grzmoty i pioruny zwiększyły się w dwójnasób. Drżałem cały w przemoczonych moich sukniach i przez kilka godzin musiałem zostawać w tem nieznośnem położeniu. Nagle zdało mi się żem ujrzał pochodnie migające na dnie wąwozu. Sądziłem że to byli moi ludzie, jąłem ich przyzywać i wkrótce usłyszałem krzyki odpowiedzi.
Niebawem postrzegłem młodego człowieka
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 02.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.