dlitwę geometryczną i zaprzysiągł że nigdy nie każe uczyć mnie matematyki. W sześć tygodni po mojem urodzeniu, mój ojciec ujrzał przybijający do portu mały statek, który zarzuciwszy kotwicę, wysłał do lądu szalupę. Niebawem wysiadł z niej starzec złamany wiekiem i odziany w strój właściwy dworzanom nieboszczyka księcia Velasquez, to jest w zielony kaftan ze złotemi i czerwonemi wyłogami i wiszącemi rękawami, i szeroki pas ze szpadą na temblaku. Mój ojciec wziął teleskop i zdało mu się że rozpoznał Alwareza. On to był w istocie. Staruszek zaledwie mógł już chodzić. Mój ojciec wybiegł przeciw niemu aż do przystani, obaj padli we wzajemne objęcia i długo niebyli w stanie słowa przemówić z rozrzewnienia. Następnie Alwarez oznajmił że przybywał od księżny Blanki Velasquez, która oddawna zamieszkiwała klasztor Urszulinek, i oddał mu list następującej treści:
Nieszczęśliwa która spowodowała śmierć własnego ojca i zniszczyła los tego któremu niebo ją przeznaczyło, ośmiela się przypomnieć twojej pamięci