Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 03.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Noc już była zapadła, nastało głębokie milczenie, wyjąłem kratę, przywiązałem drabinkę i miałem zaczynać schodzić gdy spostrzegłem te same widma na murze. Byli to jak możecie się domyślić uczniowie doktora. Poszli prosto do znakomitego nieboszczyka i unieśli go, nietykając wszakże sukna ze srebrnemi frendzlami. Skoro odeszli, otworzyłem okno i spuściłem się jak najszczęśliwiej. Następnie chciałem oprzeć o mur które z trag i dostać się na drugą stronę.
Właśnie stawiałem nogę na pierwszym szczeblu, gdy posłyszałem że otwierano bramę. Czemprędzej uciekłem do przysionka, położyłem się na noszach i przykryłem suknem z frendzlami, podnosząc jednak jeden róg abym mógł widzieć co się dalej stanie.
Naprzód wszedł jakiś koniuszy, cały czarno ubrany, z pochodnią w jednej i szpadą w drugiej ręce. Za nim postępowała służba odziana w żałobne szaty, nareszcie dama niezwykłej piękności, od głowy aż do stóp osłoniona czarną krepą.
Piękna zapłakana zbliżyła się o kilka kroków odemnie i padłszy na kolana w te słowa zaczęła gorzkie narzekania: «O drogie szczątki najukochańszego z mężów, dla czegoż