ludzi, odpowiedział że przysiągł wydać na siebie nie zaś rozdawać, i że uczucie własnej godności nie pozwalało mu najmniejszej części tych pieniędzy obrócić na dobrodziejstwa, gra nawet w to nie wchodziła, gdyż mógł wygrać, a pieniądze przegrane nie były wydanemi.
Tak trudne położenie zdawało się mocno trapić Vanberga, przez kilka dni był roztargniony, nareszcie wpadł na sposób który miał ocalić jego honor. Zebrał ile tylko mógł znaleźć kucharzów, muzykusów, skoczków, komedyantów i innych osób jeszcze weselszego rzemiosła. W dzień wyprawiał sutą biesiadę, wieczorem bal i widowisko, stawiał przed drzwiami maszty obfitości, a jeżeli pomimo wszelkich usiłowań, nie wydano tysiąca czterechset pistolów, kazał resztę wyrzucać oknem, mówiąc: że podobny postępek wchodził w zakres marnotrawstwa.
Van-berg uspokajając tak sumienie, odzyskał dawną wesołość; w istocie był to nader dowcipny człowiek i zręcznie umiał bronić usterków o jakie go wszędzie napastowano. Te rozumowania, w których się był biegle wyćwiczył, nadawały błyskotliwość jego rozmowie i odróżniały go od nas Hiszpanów zwykle poważnych i milczących.
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 03.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.