do domu, gdzie pani Santarez kazała zastawić lekką wieczerzę z ciast i owoców. Byłem jeszcze głównym celem nadskakiwań trzech piękności, ale spostrzegłem wszelako że i dla nowo przybyłego nieszczędzono spojrzeń i uśmiechów. Ubodło mnie to, chcąc zatem na siebie zwrócić całą uwagę, podwoiłem grzeczności i starałem się, o ile mogłem, rozwinąć mój dowcip. Śród szumnego jakiegoś mego frazesu, Don Krzysztof, założył prawą nogę na lewą i przypatrując się podeszwie swego trzewika rzekł: «W istocie, od czasu jak szewc Moragnon rozstał się z tym światem, niepodobna dostać w Madrycie porządnego trzewika.» To mówiąc spojrzał na mnie z ukosa.
Szewc Moragnon był właśnie tym samym moim dziadem macierzystym, który mnie wychował i dla którego przechowywałem w sercu najżywszą wdzięczność. Pomimo to zdawało mi się, że nazwisko jego szpeciło moje drzewo genealogiczne. Sądziłem że wyjawienie tajemnicy mego urodzenia, zgubiłoby mnie w przekonaniu moich pięknych gospodyń. Natychmiast postradałem wszelką wesołość. Rzucałem na Don Krzysztofa czasami pogardliwe, czasami dumne i rozgniewane
Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 05.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.