Takie były moje zamiary. Myślałem że nikt o mnie niewiedział; ale myliłem się. Aby bardziej ujść za kupca, udawałem się na przechadzki publiczne i rozkładałem tam moje klejnoty. Ustanawiałem na nie stałą cenę i nigdy nie wdawałem się w żadne targi. Postępowanie to zjednało mi powszechną wziętość i zapewniło korzyści o jakie wcale nie dbałem. Tymczasem, gdziekolwiek się ruszyłem, czy to do Prado, czyli do Buen-Retiro albo w jakiekolwiek inne publiczne miejsce, wszędzie ścigał mnie jakiś człowiek, którego bystre i przenikliwe oczy, zdawały się czytać w mojej duszy.
Bezustanne spojrzenia tego człowieka, wprawiały mnie w niewypowiedzianą niespokojność. —
Szeik zamyślił się, jakby przypominał sobie doznane wrażenia, w tem dano znać że wieczerza była na stole, odłożył zatem dalsze opowiadanie na dzień następny.