Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/032

Ta strona została przepisana.

Przyroda tak samo jak ja, zabrała się do zimowej pracy i osypała nas śniegiem i opadła mrozem, jak na Paryż, niezwykłym. Zimno, które tu panuje zwykle w mieszkaniach, ożywia zawsze stosunki towarzyskie w kolonii polskiej. Ludzie zbierają się razem i grzeją się... ciepłem zwierzęcem. Dzisiaj wybieram się z Polińskim na wieczór do Łużeckiej.
Wczoraj byłem u Zaleskiej, aby się wytłómaczyć, żem na Wilią nie przyszedł. Zaleska udawała zagniewaną, nie chciała słuchać wymówek, powtarzając, że zrobiłem jej tylko niegrzeczny kaprys. Zresztą miałem za ten »kaprys« najwięcej żałować sam, bo bawili się doskonale. Poliński był zmęczony i wyszedł wcześniej, ale z Turskim doczekali północy.
Zaleska była w ogóle niezwykle wesoła i rozbawiona. Prosiła mię, abym zabrał ze sobą Turskiego i przyszedł do niej po raz drugi popołudniu — ale odmówiłem, bo nie chcę zupełnie zacieśniać swego stosunku z Turskim więcej, niż jest obecnie. Najlepiej będzie, jeśli będziemy chodzili każden swojemi drogami.


Dnia 27 grudnia.

Dzień dziesiejszy należy do najciekawszych w mojem życiu. Spotkałem Turskiego na obiedzie, siadł przy mnie. Przypomniałem mu, że