żądał, dlaczego, kiedy pożądano mię, odczuwałem tylko wstręt lub pogardę? Dlaczego dla mnie miłość była zawsze zimną, zaciekłą, złą grą, której wygrana hańbi jak złodziejstwo?
Patrząc na Władka, czuję, że nie mógłbym kochać tak szczerze, otwarcie, tak prosto — i tego zazdroszczę mu najwięcej. Bo czyż nie jest to wyrafinowanem okrucieństwem pysznić się przedemną tem szczęściem, które ostatecznie dostało mu się trafem... Tak, przyjemniej i łatwiej wygrać majątek, niż się go dorabiać.
Ohydnie śmieszne w tem wszystkiem jest to, gdy Władkowi się zdaje, że sprawia mi największą przyjemność, odsłaniając przedemną swą miłość. W tych pieszczotach, których ani on, ani ona się nie żenuje, jest tyleż bezmyślnej, żywiołowej swobody, ile chęci pokazania, jak szczęśliwym być można... Wygląda to, jak wyzwanie, jak pogróżka: »Będziemy jeszcze szczęśliwsi«. Będziecie; wierzę wam.
Postępowanie Turskiego jest nietylko okrutne, ale niemiłosiernie głupie, bo nie sądzę ani jednej chwili, aby naumyślnie chciał przykrość mi sprawić i dokuczyć. Doprawdy zgłupiał.
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/047
Ta strona została przepisana.