Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/055

Ta strona została przepisana.

wszystkie węzły duszy i było mi, jakbym cały zapadał się w sobie. Pot, jak w łaźni występował mi na czoło, spływał na szyję i oblepiał na mnie bieliznę; gorąca para żarła mi oczy; zdało mi się, że w powietrzu jest jakiś nieznany kwas; gryzący i trujący, jak żaden inny, który wgryza mi się w ciało i roztlenia tkanki. Koło mnie rozsuwały się tylko i zbiegały gmachy martwe, bo wszystko, co nie jest kamieniem, zostało spopielone, rozsypane, wyżarte. Zamknąłem usta, bo piersi mi płoną. I biegłem, biegłem co raz szybciej ze schylonym karkiem, jak ścigane i oszalałe zwierzę...
Wybiegłem do Hal. Przedemną w prostych, pewnych, olbrzymich liniach piętrzyły się żelazne sklepienia. Wielkie lampy błyszczały niebieskawem światłem, a ku górze pod dachem szklanym, jasność ich jednoczyła się w jakiś drżący blask, który sypał się na plac cały. Tłok na dole. Kręcą się tłumy ludzi, wozy podjeżdżają i bez przerwy sypią się z nich wory, kosze, paki. Mimo to nie było wrzawy. Ludzie pracują cicho, niegłośnie, jak widma. Tylko czasem zaskrzypi koło łub stuknie o kamień żelaztwo. I znowu cisza.
Jasność przykuła mię do siebie. Siadłem na ławce; pot stygnął na mnie, chłodził i orzeźwiał. Bezmyślnie patrzyłem w głąb tego pałacu, na wir ludzi, kołujący przy mnie, na stosy jarzyn,