Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/057

Ta strona została przepisana.

chwytam się ławki, mdło mi się robi w duszy i tak smutno i fala jakaś wzbiera mi w piersi, dławi w gardle i ściska. Suchemi oczami patrzę, patrzę ciągle. Jaka ona podobna, coraz podobniejsza, coraz młodsza, tamta...
Nagle rozległo się gdzieś nademną przekleństwo furmana; huk zbudził się we mnie, jakby Halle się ocknęły i z krzykiem rzucały ku mnie. I przypomniałem sobie gdzie jestem, zerwałem się z miejsca i pobiegłem przed siebie, wprost w Halle, byle dale; od tej... i od tamtej.
Va, sale bête.
Dogonił mię tylko ohydny śmiech i złorzeczenie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I znów począłem iść, iść bez przerwy. Wyobraźnia moja, jak motyl bez skrzydeł, legła ranna śmiertelnie i nie zrywała się więcej. Szał odszedł mię, a zmysły postrzegały wszystko z jasnością przerażającą. Ale nad wszystkiemi wrażeniami górowała nieprzeparta, w całej krwi rozlana myśl: iść, iść. Ta myśl wszechmocna dała mi jakąś potęgę ciała, niezniszczalność mięśni. Szedłem krokiem sprężystym, jędrnym, jak wyćwiczony żołnierz. Jak długo szedłem, nie wiem. Nie myślałem o niczem, nie czułem nic. Tylko chwilami zdawało mi się, że po drugiej stronie ulicy w mroku prześlizguje się cicho taka sama postać błędna, idąca bez celu, potę-