piona. I byłem jej wdzięczny, że idzie ze mną i nie trwożyła mię wcale, jakgdybym ją znał od wieków. Chciałem się zbliżyć do niej i przeszedłem przez ulicę: przyspieszyła kroku. Począłem iść prędzej: pobiegła. Zacząłem biedz — i znów rozpoczął się pościg, aż w mroku gęstszym widmo odwróciło się, spojrzało mi w twarz i znikło. Lecz na karku jego widziałem swoją twarz, swoje oczy, nienawiści pełne i pogardy. I zrozumiałem, że to dusza moja uciekła odemnie. Trwoga nieludzka mię ogarnęła znowu, która ścina krew w żyłach i ciału kamienieć każe; zdało mi się, żem skonał już i lada wiatr, co kłosa rosnącego w ziemi nie zakołysze nawet, trąci mnie lekko, zdmuchnie i rozkruszy.
Nagle z załomu ulicy jakiejś wyleciał wiatr — i zdało mi się, jakgdyby ktoś ostrze chłodne przesunął mi wzdłuż — między duszą a ciałem. Zmąciło mi się wszystko; przypadłem do muru. A kiedy omdlenie przeszło i poczułem, że żyję — zerwałem się i począłem biedz, byle uciec z tej nocy bezkresnej, zabójczej.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
...Przybiegłem nad rzekę. Ognie latarń nadbrzeżnych paliły się w falach i rzucane wiatrem tańczyły koło brzegów jakieś szalone zaloty. Środek rzeki był czarny, głęboki, tak że odbite blaski gwiazd zginęły gdzieś w tej otchłani. Przechyliwszy się przez poręcz, opuściwszy