liśmy papierosy, słuchając w półcieniu ściszone odgłosy pieszczotliwej ich rozmowy. Widziałem, że Władek położył głowę na jej kolanach i rękami ująwszy ją za szyję, przysunął jej usta do swoich. Była to śliczna grupa... z lichej gliny, bo przecież on jest brzydki.
A myśmy tymczasem z Polińskim rozmawiali po niemiecku — oni nie rozumieją tego języka — i instynktownieśmy czuli, że trzeba mówić rzeczy bezwstydne, sprośne, aby znieść spokojnie ten widok. Przynajmniej odrazu trafiliśmy na ten wyuzdany ton i przy tych zakochanych wspominaliśmy dumnie najbezczelniejsze nasze wyprawy i doświadczenia. Śmialiśmy się kilka razy do rozpuku... z naszych wspomnień, z ich miłości. Mimo to, obaj czuliśmy dreszcz w ciele i pot na skroniach. Mnie przebiegały parę razy przed oczami czarne plamy; po kawie to przeszło.
Gdyśmy już wychodzić mieli, spotkała mię wielka przyjemność. Dokuczyłem trochę Władkowi. Ona przed lustrem przymierzała kapelusz. Poliński świecił jej lampą, ja stałem z drugiej strony, trzymając zarzutkę. Władek, który się wcześniej był ubrał, chciał się do niej zbliżyć. Pod pozorem, że będzie pieszczotami przeszkadzał, a czas już iść, nie dopuszczałem go do niej — pierwszy raz mogłem go nie dopuścić. Pchnął mię kilka razy, naturalnie żartem.
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/065
Ta strona została przepisana.