łem dla Jasia pałasz, dla Zosi i Franka — łamigłówkę. Toż będzie uciecha!...
Kiedy w końcu dostałem się do swego mieszkania i zadzwoniłem, zdziwiłem się, bo długo kazano mi czekać. Czyżby wyszli? Zadzwoniłem raz, drugi. Po chwili dopiero otworzono. Ani światła w przedpokoju, ani dzieci nie widzę, tylko słyszę z kuchni lament i płacz. »Co się stało?« — zapytałem przestraszony.
— Hektora tramwaj przejechał i dzieci tak po nim lamentują.
Odetchnąłem lżej, choć psa żal mi było bardzo, bo dziewięć lat był u mnie i do dzieci się przywiązał. Wszedłem do kuchni. Na ziemi leży Hektor z otwartym brzuchem i połamanemi nogami; dzieci nad nim szlochają, a żona napróżno stara się je pocieszyć, bo widzę, że sama zmartwiona i gdyby nie dzieci, też by się rozpłakała.
Dzieci nawet nie zwróciły na mnie uwagi; zbyt były zajęte swym bólem. — Zły byłem, że mi się popsuła cała przyjemność, której się spodziewałem. Psa mi też żal było: dziewięć lat trzymać zwierzę, to można je prawie pokochać.
— Weźże dzieci; to nie dla nich widok, rzekłem do żony. Przemocą prawie trzeba je było wyprowadzić. Słyszałem przez drzwi, jak płakały.
Pochyliłem się nad Hektorem, chcąc zobaczyć,
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/097
Ta strona została przepisana.