czy nie możnaby go uratować. Żył jeszcze; widocznie bokiem na szyny upadł, bo obie tylne nogi były w kilku miejscach złamane i brzuch miał rozpłatany brzegiem koła, i trzewia przecięte zupełnie prawie z jamy brzusznej wypadły; krwi naokoło wylała się kałuża. Dotknąłem go ręką; drgnął, lecz już nie jęknął wcale. Nie ma co myśleć o ratunku. I żal mi się go zrobiło tak bardzo, że sam uczułem łzę w oku. Mój biedny Hektor!
Trzeba go było dobić, bo inaczej mógłby parę godzin konać. Poszedłem po rewolwer; nie wiedziałem jeszcze, czy będę miał odwagę do psa strzelić. Przy pomocy służącej włożyłem go do drewnianej wanienki. Zawył, gdyśmy go przenosili. Na ziemi, prócz krwi, została kupka skrwawionych kiszek.
Służąca wyszła z kuchni; nie chciała na ten widok patrzeć. Nabiłem rewolwer; czułem, że mi się mdło robi i ręka mi skacze i rewolweru prawie nie trzyma. Jak mogłem, psu w ucho lufę wsadziłem i zamknąwszy oczy, strzeliłem. Po strzale nie śmiałem otworzyć oczu. Słyszałem, że drzwi skrzypnęły; spojrzałem, to żona weszła. Kula rozbiła psu czaszkę; nie drgał już, tylko mu skóra na szyi dygotała i nozdrza trochę się ruszały. Trwało to chwilę — ustało w końcu. Nie żył.
Wróciłem do pokoju. Słyszałem jak się żona
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/098
Ta strona została przepisana.