krzątała w kuchni, rozmawiała ze stróżem, potem z kucharką, kazała dać obiad. Nie ma co mówić, ładny obiad! A ja się tak spieszyłem na ten rodzinny obiad z wesołymi memi dzieciakami. Dzieci wciąż ucierają nosy, jedzą, ale do łyżki łzy im kapią; są tak smutne, że nawet moje podarki ich nie pocieszyły. Żona siedzi chmurna; widzę, że jej psa żal. I mnie żal Hektora i zły jestem, żem sam smutny i że inni naokoło mnie smutni.
Wreszcie się ten ponury obiad skończył. Wyszedłszy z sądu, cieszyłem się, że wieczór w domu spędzę. Nie mogłem jednak teraz usiedzieć. Poszedłem do kawiarni na gazety. Rzeczywiście dobrze mi się wiodło! W domu zmartwienie, a tu wpadli na mnie dwaj znajomi i kazali opowiadać wszystkie szczegóły przeklętego procesu. Przecież to była cause célèbre! I znów musiałem przeżywać te wszystkie obrzydliwości, któremi mi cały tydzień zajęto. Trzymali mnie do pierwszej po północy. Musiałem im opowiadać dokładnie akt oskarżenia, zeznania świadków, odpowiedzi oskarżonego, wszystko. To nieznośne. Na drugi raz po takim procesie, na miesiąc w domu się zamknę, o ile mi naturalnie psa znów nie przejadą. Wróciłem późno do domu, z bólem głowy, zły na wszystkich.
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/099
Ta strona została przepisana.