Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/106

Ta strona została przepisana.

można! Ale to napróżno. Potwór mój szedł ze mną i każda twarz ludzka była mu zwierciadłem. Czułem dobrze, jak każdy przechodzień musiał we mnie zbrodniarza widzieć, tem nikczemniejszego, że go kara nie dosięgnie. Wiem dobrze, żem dla sądu niewinny, żem jeszcze ten sam szanowny obywatel. Bo dusze nasze są wolne. Świat do myśli się nie wtrąca; byle czyny dobre, nikt się nie troszczy, jaka zgnilizna wewnątrz? Kto pomyślał o zbrodni, może być zbrodniarzem. Ale ludzkość na łąkach zbrodni ścina tylko kwiaty czerwone od przelanej krwi; korzeni nie dotyka: to też o bezkwiatowe, zielone badyle ranimy się, jak o stalowe rżyska.
Nie zabiłem matki i nie zabiję jej; dzięki Bogu umarła. Ale, gdyby żyła, czyż nie zabiłbym jej? Wszak mogę o tem myśleć, mogę ją sobie tu, pod moją siekierą, wyobrazić z rozpłataną czaszką, z okrwawioną twarzą. Kto mi dowiedzie, że nie mógłbym tego uczynić, kto?
A zresztą, choć skonała we własnem łóżku, choć płakałem po niej, czyż codzień nie wpychałem je; w grób? Gdym się rodził, rozdzierałem jej wnętrzności; gdym żył, rozdzierałem jej serce. Pułkowski zabijał minutę, ja — lat 30. He razy w duszy życzyłem jej śmierci, ile razy chciałem, aby tą siekierą, której udźwignąć nie mogłem, ugodził ja ktoś z góry, szatan