Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/117

Ta strona została przepisana.

tknięcie pętli wyrywa mu duszę. Dusza szaleje z lęku: tłucze w ściany czaszki, rani skrzydła swoje, zrozpaczona upada i znów zrywa się, jak przerażony ptak i wali w czaszkę nieprzytomna, wściekła...
Fertig! Pachołkowie zeskakują z schodków i wytrącają mu je z pod nóg. Opada pół łokcia niżej. Naprzód brak powietrza, usta otwierają się szeroko i drgają, oczy wyskakują z orbit; potem lubieżny dreszcz — węzeł ruszył rdzenia — naga halucynacya przed nim, potem trzask, jakby świat się zwalił, tuż pod uchem, pod mózgem: czaszka pęka, wszystko się rozkrusza, węzeł lamie kręgi — i potem nic, nic... drgawki. Kat jedną ręką oparł mu się na ramionach, drugą zakrył mu usta; pachołkowie trzymają ręce i nogi; nie łatwo utrzymać, bo kurcze miotają ciałem silnie. Wreszcie kurcze słabną, można puścić. Wisi prawie nieruchomy. Skończone.
Widzowie rozchodzą się do swych zajęć; prokurator do sądu, żołnierze do koszar, dozorca do biura. Wszyscy z tym widokiem w oczach będą żyć, jeść, pić, całować, mordować.
Trup zostaje na szubienicy sam; grzebać wolno dopiero po sześciu godzinach. Nie... nie sam, bo słońce wtargnęło wyże; na niebo i z za muru zagląda mu ciekawie w twarz. Słońce, bezmyślne słońce, wszystkim równie jasne, pa-