Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/118

Ta strona została przepisana.

trzy oko w oko sprawiedliwości ludzkiej, promienne, obojętne, pogardliwe.
To jest wieszanie. Światu się zdaje, że jednego dostał trupa, a przecież posiał śmierć w dziesiątkach ludzi. Aby ukarać jednego zbrodniarza — dziesięciu, stu mniejszych stworzył. Ci wszyscy, którzy jutro na to patrzeć będą, czy zapomną? Zagłuszą! ale nie zapomną! Ściskać będzie który pierś, szyję kochanki, pieścić dzieci swoje — i nagle jak rekin, wynurzy żarłoczną paszczę ten obraz: otwarte usta, łaknące powietrza, wysadzone przeraźliwie źrenice — i szepnie: mocniej całuj, silniej ściśnij. I ręka bezwiedna, nieubłagana posłucha, ulegnie, ściśnie i zadławi. Ten widok tam u tych ludzi, żywy w mózgu — to Moloch, który zażądać kiedyś może i zażąda swe; krwawe; ofiary.
A kat, pięciu katów? Ja, matkobójca, gdym dobijał swego chorego, martwego psa, drżałem i płakałem. A oni zabijają człowieka spokojnie, fachowo, trzymają mu ręce, zatykają mu usta. Kat wraca do domu z odciśniętemi na dłoni zębami skazańca! Te fioletowe plamy w ręce się nie wryją, znikną. Biedna lady Macbeth! Myśli, które się w ich mózgach kojarzą, muszą się o siebie zaczepiać jak rzemień o hak, jak pętlica o szyję. Myślenie tych ludzi, to syllogizmy z szubienic, stryczków, trupów. I zbrodniarzy tych, zbrodniarzy płatnych, stwarza