łożyła się pół naga na kołdrze. Po chwili miarowy, głośny oddech dał nam poznać, że zasnęła. Milczeliśmy w tej ciężkiej ciszy, przepełnionej zapachami perfum i ciał.
Otrzeźwiałem był zupełnie. Dziwna, gwałtowna tęsknota za żoną, za tak nikczemnie poniewieranem domowem ogniskiem mnie opanowała. Obrzydzenie do wszystkiego, co mię otaczało, rosło z każdą chwilą.
— Żal mi cię, Jerzy. Twoje życie wystarczy ci na miesiąc, na rok...
— Starczyło już na pięć lat.
— Wszystko jedno, ale co później? Co będzie, gdy się ockniesz z swego zaślepienia, bo inaczej przecież zdań twoich nazwać nie można? Gdyby tylko już o zmysłach mówić, co za przyjemność żyć z taką dziewczyną, która dziś z tobą, jutro z innym, a zawsze z obcym? Czyż nie mógłbyś nawet znaleźć większego upojenia zmysłów z żoną, kochanką? Marnować, młodość na taką szarą, powszednią rozpustę...
— I ja tak dawniej myślałem: nie odrazu przecież tu przyszedłem. Raz chciałem się żenić, a kochanek miałem kilka. Ale to złudzenie. Westchnienia, zachwyty, oczekiwania, po co to? na co? Aby skończyć na tym samym, zawsze niezmiennym końcu? I ty przecież czasem, widzisz, że to wszystko blaga. Są kobiety, które tu nie były i nie będą, nie ma żadnej, któraby
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/136
Ta strona została przepisana.