szedłem wolno, wdychając wilgotne powietrze najpierwszego ranka. Z tym dniem wschodzącym czułem jakąś błogość miłą, jaką odczuwa podróżny, gdy z dalekiej drogi wraca w rodzinne, ciepłe strony. Może tam, na samym spodzie tej błogości była zadowolona duma, że oto ten rywal dawny ustąpił z placu, że ze mnie, com mu się czasem i na drugiego ucznia nie dochrapał, dziś redaktor i pisarz, człowiek ceniony i zacny; a on co? Wielkie zdolności, żałowane trochę, ale zawsze zapomniane, nieuczczone. A zresztą, kto tam wie, z temi zdolnościami! W tej trudnej sprawie nieocenionych lub niedoszłych geniuszów, najlepsza może ta surowa, lecz krótka zasada: co nie jest, nie mogło być.
Czułem coraz większe zadowolenie, im więcej zbliżałem się do domu. Błoto na ulicy zaczynało mi już trochę dokuczać. Jak dobrze będzie rozebrać się w ciepłym pokoju, zrzucić zmoczone suknie i wyciągnąć się w wygodnem łóżku, gdzie obok na stoliku przyszykowano mi już zapewne szklankę lemoniady i moje ulubione papierosy!... Po chwili byłem u siebie. Dla ostrożności, aby żony nie obudzić, buty zdjąłem w przedpokoju i po cichu na palcach wszedłem do sypialni. Mała lampka nocna dostatecznie pokój oświetlała. Zbliżyłem się do łóżek; żona spala. Długie opuszczone rzęsy nadawały uśpio-
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/139
Ta strona została przepisana.