Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/151

Ta strona została przepisana.

fala się ślizgała, siedli, trzymając się w pół i cisnąc ku sobie, gdyż zewsząd potok rwący im groził. Mniemane niebezpieczeństwo, które zewsząd niby ich otaczało w potoku pół łokcia głębokim, czarowało ją i zachwycało.
— Jak tu dobrze, jak pięknie — najdroższy.
— Ubóstwiam ciebie.
Ale zgiełk monotonny jakąś zadumę smętną w niej rozkołysał, gdyż umilkła, zamyśliła się i pochyliła główkę, patrząc na piany, tańczące po fali. Na miękką linię jej ramion i szyję odsłoniętą upadł, wymknąwszy się z liści, blask słoneczny, pełen zielonawych refleksów i śniadą nieco jej płeć rozświecił tysiącem iskierek złotych. Przez migotanie tych błysków złotawych, jasnoróżowa przelśniewała krew ciepła. Patrzył z zachwytem na te plamy słoneczne, drżące barwami ognia i krwi. Ale ona zamyśliwszy się nie czuła wzroku, który z uwielbieniem po niej przebiegał. I nie odwróciła oczu. Więc przyklęknąwszy jak mógł, pochylił się, aby zajrzeć jej w twarz i spytał:
— Co tobie?
— Smutno mi, smutno.
— Czemu, jedyna?
— Czemu? Tak wszystko płynie, przechodzi, ucieka... Już sierpień...
Łza zakręciła się w jej głosie; schwyciła go za szyję i zaczęła całować po ustach, po czole,