z całego życia swego, z zabiegów różnych, nadziei i dążeń. Nawet te zbiory wierszy dźwięcznych, pieszczonych, w które wkładał cały swój kunszt wytworny i subtelny, cały talent i miłość poety, tylko pogardliwą litość w nim budziły. W tych dniach ponurych, beznadziejnych i nic już nie pragnących było mu gorzką radością, gdy mógł w tęsknocie swojej zatopić się tak niepodzielnie, że nie rozniecały się w nim nawet wyobraźnia i zdolność poety, ta chęć twórcza, by o łzach swych mówić tak, jak nikt inny. Rozmiłowywał się w unicestwieniu swojem, w ubóstwie ducha, skazanego na jedno wrażenie, w tej dobrowolnej ofierze, którą bez przerwy składał dla niej. Wdzięczność wielka i uwielbienie, które mimo przekleństw rozłąki przepełniały mu serce, szukały sobie wyrazu w tem całopaleniu własnem, w samobójstwie, którego jedyną trucizną był żal.
Odtąd samotność stała się jedyną towarzyszką długich godzin, które spędzał błądząc po mieście bez celu, obojętny wszystkiemu, z uśmiechniętą twarzą. Gwar życia, łoskot kół, szum tłumów, obijał się o jego uszy i rodził w nim tylko — chwilami — wielkie zdziwienie. Im więcej obcym wydawał mu się zgiełk i to życie, tym lepiej czuł, że bliższą mu jest i żywszą — przeszłość. Niekiedy przesiadywał też do późnej nocy na werandach kawiarń i znajomi
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/156
Ta strona została przepisana.