pływała się w głębokiem zielono-błękitnem sklepieniu, gdzie kilka gwiazd lśniło, jakby srebrne szpilki. Karski parę chwil przyglądał się blaskom gasnącym na zachodzie: majestatyczny widok światła i barw rozbudził w nim znów żywiej wrażenia, które rankiem po nim przebiegły. I wtedy na starym świstku gazety ołówkiem zaczął pisać wiersze niedbałe, jakby spowiedź rzuconą w świat, niewiadomo przed kim i dla kogo.
Kiedyś przybiegła ty do mnie i białą
Dłoń mi na usta położyła drżące
I pokraśniała milcząc, mnie się zdało,
Że nagle kwiatów zakwitło tysiące,
Że ciebie nagle otoczyły całą
Mgły przeźroczyste i złotem świecące,
I w złotych blaskach tak byłaś mi piękną,
Że czułem, jak mi słowa w ustach miękną,
I że się oto modlić będę... tobie.
I jużem ukląkł...
Karski wstrzymał się na chwilę i w zmroku pospiesznie przeczytał to, co był napisał. Nagle zdało mu się, że ciemny pąsowy rumieniec wystąpił mu na twarz. Więc doprawdy stała mu się już tak obojętną i obcą, że wiersze teraz o niej pisać mógł spokojnie, gdy przedtem każde jej wspomnienie wstrząsało go do głębi? Więc ze śmiesznym pośpiechem poety korzystać chciał z okazyi, aby w szeregu pustych, bezsilnych słów roztopić pamięć tej chwili jedy-