Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/170

Ta strona została przepisana.

ZOFIA. Nie ciekaw jesteś go widzieć? tylekroć mówiłeś mi o nim jeszcze w Warszawie. Tyle lat nie widzieliście się...
KARSKI. I możemy się nie zobaczyć. Wszystko jedno! Mój Boże, cóż nas dziś łączy? Od tych lat, kiedyśmy się znali, kilku ludzi przesunęło się przezemnie, a ja sam nawet nie wiem, jak się zwali i dokąd poszli. Mniejsza o nich zresztą. [weselszym tonem]. Coś tak posmutniała, Zosieńko moja? czemu? No, spójrz na mnie.
ZOFIA [smutnie]. Jakiś ty dziwny; mówisz czasem tak smutnie, tak beznadziejnie i gniewasz się, że mi nie do śmiechu. Niedobry jesteś, nie, nie.
KARSKI [wesoło, pół żartem, pół seryo]. Uspokój-że się, dziecko. Najpierw nie powiedziałem nic smutnego. Bo czyż jestem dziś taki, jak byłem dawniej, nimem ciebie poznał? I ty, ty sama nie odmieniłaś się nic a nic? Jest pani zawsze tą samą wesołą a tęskną trzpiotką, z którą przed rokiem tańczyłem kadryla u Łempickich?
ZOFIA. O nie, nie.
KARSKI [już z pewnem zamyśleniem, jakby ulegając nadchodzącym wspomnieniom]. Pamiętasz ten wieczór? W jakiej byłaś sukni?
ZOFIA [nieco zdziwiona]. Jaki wieczór, kochanie?
KARSKI [ciszej]. Ach, ten pierwszy. — Ty