zabije. [z wybuchem, chwytając go za ręce i cisnąc ku sobie]. Janku mój, ty nie pogardzaj mną, ale ja nie mogłam inaczej, ja nie mogłam cię zabić. Przysięgnij! ty nigdy nie będziesz mną pogardzał? Nigdy? Widzisz — ja nie wiem, za co ty mnie tak kochasz, mnie cudzą, wiarołomną żonę.
KARSKI [bezdźwięcznie, jakgdyby powtarzając dawniej powiedziane słowa]. Rozstanie z tobą mnie zabije; tak powiedziałem ci to — rozstanie mnie zabije.
ZOFIA [trwożnie]. Jak ty dziwnie patrzysz! Nie rozstaniemy się przecież nigdy, nie opuszczę cię nigdy. Słyszysz? Nie wierzysz mi?
KARSKI [chłodno, z zamyśleniem]. Nie, nie... Ale dziękuję ci, żeś mi to przypomniała teraz. Jak błądzącego w górach otoczyły mię mgły, i zdawało mi się, że na okół równina, zewsząd gładka i czysta. Rozdarłaś mi mgły, i widzę, że tam jest otchłań, tam musi być... [pewnym głosem] i będzie.
ZOFIA [trwożniej]. Na Boga — co ci jest dzisiaj? Janek, tyś nie zdrów: położysz się zaraz, dobrze? [podchodzi do łóżek, chcąc zdjąć i przygotować pościel].
KARSKI [powstrzymując Zofię]. Nie jestem chory, nawet nie jestem zdenerwowany. Nic mi nie jest. Ale ja siebie nie znam, ja siebie się lękam. Ja byłem takiem dziwnem dzieckiem.
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/176
Ta strona została przepisana.