szczęśliwy, — jeśli ty mi wierzysz. Nie uwierzyłbym Bogu, gdyby mi stanął tu w płomiennym krzaku, ale tobie wierzę.
ZOFIA. Ach, nie mów tego. Tak chciałabym, abyś ty choć trochę wierzył. Ale to niemożliwe.
KARSKI [pół-prosząco, pół-żartobliwie] Nawróć mnie.
ZOFIA [przejmując się słowami swemi, miękko]. Ach, gdybyś ty naprawdę chciał. To tak dobrze zapomnieć wszystkich zgryzot, bólów, tęsknot; taki spokój, taka jasność nachodzi wtedy na mnie. I to, że całą wieczność będzie się miało przy sobie tych, których się kocha. Wiesz, wtedy co to nas już mieli wyrzucać z mieszkania, bo nie było pieniędzy na komorne, — tyś wybiegł, jak szalony, poszukać gdzie u kogo chociaż kilku franków; zostawiłeś mnie samą. Mnie tak było straszno, ciągle mi się zdawało, że ktoś przyjdzie i zacznie mnie stąd wypędzać. Jeszcze byłam taka naiwna i nic nie wiedziałam, że tak prędko wyszły nasze pieniądze... Lękałam się zostać w domu i wyszłam na ulicę. Poszłam przez Boul’Mich. Długo, długo stałam na moście: szara, mętna woda płynęła bez końca i jakgdyby podnosiła się i podchodziła ku mnie. I pomyślałam sobie, że sama nie potrafię tu przyjść więcej; ale z tobą — jeśli ty nic nie znajdziesz — dobrze. Ty nawet nie wiedziałeś, jak mi wtedy było straszno
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/180
Ta strona została przepisana.