ledwie różowe. I tak tanio, duży bukiet za cztery susy. W Warszawie toby ze trzy ruble kosztowało. [z pewnem wahaniem]. A może to źle, że ja chcę róże kupić?...
KARSKI [wesoło]. Dlaczego znów źle?
ZOFIA [poważniej nieco]. Najpierw, to jest zbytek, a my teraz musimy oszczędzać bardzo. A powtóre to jest deser dla mnie, bo ty kwiaty nie zbyt lubisz, i może będziesz głodny.
KARSKI [z rozrzewnieniem]. Nie, nie, nie chce mi się jeść; nie będę głodny.
ZOFIA [całuje go, uradowana]. Ach! jakiś ty dobry! Widzisz mnie się tak strasznie chciało mieć te kwiaty... Przepadam za różami, już wczoraj chciałam zaraz je kupić, ale nie miałam ani susa. W Warszawie w każdym pokoju były u mnie kwiaty. A teraz daj mi pieniądze, polecę prędziutko [liczy prędko]. Sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, dwadzieścia... Daj mi półtora franka [odwracając się od Karskiego podchodzi do wieszadła z ubraniami, wkłada zarzutkę i lekki słomkowym kapelusz. Chwila ciszy].
Janek, ja już idę...
KARSKI [chodzi po pokoju, nie patrząc na Zofię, mówi zimno, a jednak ze wstydem]. Zosiu, ja nie mam tyle.
ZOFIA [zdziwiona]. Przecież dostałeś trzy franki w Journalu
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/184
Ta strona została przepisana.