Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/191

Ta strona została przepisana.

ANDRZEJ [spokojnie, nieco ironicznie]. Tak; masz racyę. Mnie kochają moi robotnicy, urzędnicy, wszyscy chłopi u nas w Golewicach. I ja ich kocham. Los dał mi majątek, dał mi obowiązki. Tyś nie była przy śmierci mego ojca; to, co on zostawił, ja dokończyć muszę. Ale i ja chciałem mieć coś wyłącznie dla siebie, jeden promień złoty w życiu, jeden pogodny blask dla mnie tylko. Tyś była tym blaskiem moim. Chciałem cię mieć tak radosną, chciałem, żeby cię nic nie dotknęło, żeby nic nie płoszyło twojego uśmiechu. Nie mówiłem ci nigdy o zgryzotach swych, o zawodach. Nie znałaś mnie. Mnie jest bez ciebie bardzo ciężko — ale nie mylisz się — mnie się nic nie stanie, mnie się nie może nic stać...
ZOFIA [boleśnie]. Nie mów, nie mów...
ANDRZEJ. Ale jest mi ciężko. I trzeba to kryć. Oni nie wiedzą o niczem. Ty dla nich jesteś na wsi. Ja nigdy nic nie kryłem przed matką, ale matka moja nawet sobie nie wyobraża, że coś podobnego być może; jej się w głowie pomiesza, jeśli się dowie...
ZOFIA. Andrzeju, miej litość nademną.
ANDRZEJ [prosząco, namiętnie]. Zofio, Zosiu, ty wrócisz do mnie, ty musisz wrócić. Zapomnimy o wszystkiem. Zaczniemy nowe życie. Tak, ja byłem szczęśliwy, silny, dumny,