ANDRZEJ [silniej, nieco pogardliwie i wyniośle]. Ja nie kłamię. Tyle wiesz o mnie, żem nie kłamał nigdy. Na grób ojca ci przysięgam, że on cię nie kocha. Ja znam te dusze, bezsilne, rozbite, które nic nie stworzą i nic nie oszczędzą. On się nawet poświęcić nie umiał, on cię zabrał na nędzę, srom i hańbę — i on ciebie kocha!
ZOFIA [wybuchowo, rozpaczliwie]. Tak, on mnie kocha nad życie. Ty jego nie potępiaj, ja sama wszystkiego chciałam. On temu nie jest winien.
ANDRZEJ [prosząco, szczerze]. Zosiu, zlituj się nad sobą. Ufaj mi. Gdybym wiedział, że znajdziesz tu szczęście, któregoś zemną nie miała, że on ciebie jest godzien, dałbym ci swobodę, niezależność, nie widziałabyś mnie więcej, nie stanąłbym już nigdy na twej drodze. Nie zasłużyłem u ciebie twej miłości, nie dałem ci szczęścia, mniejsza więc o mnie. Przysięgałem ci jednak wiarę, że cię nie opuszczę; jesteś moją żoną, ja nie mogę pozwolić, abyś ty się zgubiła — a tu czeka cię tylko zguba. Możesz nie żyć ze mną, możesz nie znać mnie, ale ztąd uciekaj!
ZOFIA [ze łzami w głosie wciąż rosnącym]. Ty mnie zabijasz twą dobrocią. Ty jesteś święty — a ja taka podła byłam z tobą. [prawie
Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/193
Ta strona została przepisana.