Gdzieby wpadł w sidło, kiedy lud potraci,
A szachu nie wziął, taki met[1] nie płaci.
Te w sobie karta zamykała sztuki.
Oni, choć mieli z potrzebę nauki,[2]
Wszakoż ją przedsię radzi przeczytali,
A dla ćwiczenia zawżdy szachy grali.[3]
Kiedy czas przyszedł, wsiedli na swe konie,
Nic nie czekając, żeby słano po nie.
Nadzieja dobra każdego cieszyła,
A z drugiej strony bojaźń je trapiła,
Abowiem tam już miało się pokazać,
Komu tak miły zakład miano skazać;
Kto zaś z lekkością miał z pałacu wynić,
Każdy miał z sobą nie lada co czynić.
Ale że była ta królewska rada,
Niż co poczęli, siedli do obiada,
Gdzie drudzy goście i z królem siedzieli,
A ci zeznawać[4] z obudwu stron mieli.
Gdy się najedli, obrusy zebrano,
A potem na wet szachownicę dano.
Król, pomilczawszy, rzecz do nich uczynił,
Prosząc, żeby go żaden z nich nie winił,
Iż, ócz[5] był proszon, aż dotąd odkładał
Wszytko na same, a ich godność składał,[6]
Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.1 136.jpeg
Ta strona została przepisana.